sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 2 (cd.3)



                                                                           *****
-Iris, teraz uważnie posłuchaj mistrza Silana-powiedziała Fragoria odkładając pustą filiżankę. -Mam nadzieję, że do nas dołączysz.
-Dołączę?
-Zaraz wszystko zrozumiesz. Miejsce, w którym teraz jesteśmy, jest kwaterą główną naszej stosunkowo niewielkiej organizacji -zaczął Silan. -Funkcjonujemy już od dawna, z rozkazu króla szkolimy i dajemy schronienie takim jak wy, czyli uciekinierom. Oczywiście, nie takim przypadkowym, każdy kandydat był uprzednio dokładnie sprawdzony, a wielu z nich jest naszymi dawnymi znajomymi. Zapewne jesteś ciekawa, po co istniejemy? Z założenia mamy być pewnego rodzaju specjalną grupą wywiadowczą. W razie potrzeby mamy również zezwolenie od króla na zabijanie potencjalnych wrogów królestwa, także tych zamieszkujących w innych krajach. Dostajemy także wiele zleceń od osób prywatnych wiedzących o istnieniu naszej organizacji, jednak król oficjalnie nie pozwala nam ich realizować -wyjaśnił. -Całą organizacją zarządzam ja wraz z Fragorią, nad nami jest tylko Lonerin... znaczy... oczywiście miałem na myśli naszego króla Lonerina. Nosimy nazwę Gildii Srebrnej Anakondy, więc nawet jeśli ktoś pozna tę nazwę, nie zorientuje się, jakie są nasze cele.
-I to wszystko?
-A co jeszcze chciałabyś wiedzieć? -prychnął Dorian.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem i odpowiedziała:
-Nie rozumiem dlaczego jest tu tak mało kobiet?  Poza tym, w końcu dalej nie wiem co mieliście na myśli mówiąc o grupach? Chociaż, chwila... –mruknęła, a po momencie zastanowienia na jej twarz wypłynął tryumfujący uśmiech.
-Tak, wł
aśnie tak Iris, wiedziałam, że sama na to wpadniesz -przytaknęła Fragoria. Kobiet jest mniej, ponieważ każda dziewczyna jest dowódcą jednej z grup, która składa się z samych mężczyzn. I to nie dlatego, że uważamy, że kobiety są lepsze czy coś. Po prostu te, które się tu znalazły są po dokładniejszym szkoleniu niż większość naszych chłopców i dlatego są na takich stanowiskach, a nie innych. Na ten moment grupy są cztery, a poza tym mamy jeszcze kilkudziesięciu nie przyporządkowanych ludzi,  którzy są w trakcie doskonalenia swoich umiejętności.
-Myślę, że póki co, taka wiedza musi ci wystarczyć. O wschodzie słońca znowu tu wrócisz, ale na razie musisz wrócić na górę i położyć się spać. Na pewno jesteś bardzo zmęczona –powiedział mistrz.
-Zaprowadzę ją –zaoferował się kuzyn nastolatki.
-Nie dziękuję. I nie mów o mnie, tak jakby mnie tu nie było. Właśnie skończyłam siedemnaście lat i według prawa jestem już dorosła –warknęła. –Mogę pójść sama.
-Nie ma mowy –zaprotestowała Mistina, która stała z boku i przysłuchiwała się rozmowie. –Myślę, że Kain i Sulana mogą cię odprowadzić i odpowiednio się tobą zająć. Przed świtem przyprowadzą cię z powrotem.

-Tak będzie najlepiej –zgodził się Silan. –My musimy tu zostać i zająć się Dorianem, który znowu sprawił nam problem –zaśmiał się. –Jak wrócisz, będziesz już miała przygotowany pokój.
-No dobrze –przytaknęła Iris i razem z kobietą zeszła na dół. W swoim biurze jej wychowawcy szeptem rozmawiali o czymś z Dorianem.
    Mistina poprowadziła ją do ogniska i ręką wskazała parę młodych ludzi, którzy komenderowali wydawaniem posiłku. Po chwili zawołała ich do siebie.
-Czy stało się coś ważnego? –spytała dziewczyna. –Wiesz, że jesteśmy teraz zajęci. Dowództwo znowu kazało nam dopilnować przydzielania posiłków, żeby tamtych dwóch po raz kolejny się nie pokłóciło.
-Nie denerwuj się Sulano, przecież wiesz, że ani Fragoria, ani Silan po zleceniu nam czegokolwiek bez powodu nie zmieniają zdania i nagle nie dają nam nowych poleceń –uciszył ją chłopak. -Chyba, że miała miejsce wyjątkowa sytuacja. Tak,więc co się stało?
-Macie odprowadzić Iris do domu Fragorii i towarzyszyć jej aż do świtu, a potem z nią tutaj wrócić. Dopilnuję podziału jedzenia za was –zaproponowała, widząc niezadowoloną minę towarzyszki Kaina i zostawiła nastolatkę z nieznajomymi.
-Jestem Kain, adiutant Fragorii –przywitał się chłopak i wyciągnął do niej rękę na powitanie. –A to Sulana, adiutantka Silana –dziewczyna nawet na nią nie popatrzyła. Wyglądała na bardzo zawiedzioną swoim nowym zadaniem. –Nie przejmuj się, ona zawsze jest taka naburmuszona –szepnął Kain.
-Może już byśmy poszli –zrzędliwie zaproponowała  adiutantka i ruszyła w stronę bramy, którą poprzednio weszła Iris.
-Tylko nie zbocz w jakieś boczne korytarze, przecież wiesz, że jeszcze nie sprawdziliśmy wszystkich!
   Sulana z wściekłą miną odwróciła się w ich stronę i machnęła ręką, żeby się pospieszyli. Adiutant miał racje, w korytarzach można się było zgubić. Kiedy się z nią zrównali, puściła Kaina przodem i podała mu pochodnię, a ten z zawadiackim uśmiechem otworzył przed nimi drzwi, po czym poprowadził dziewczyny ciemnymi korytarzami.


Przepraszam, że wracam po tak długiej przerwie z tak krótkim fragmentem :) Postaram się pisać częściej, ale przez cały styczeń miałam pełno roboty.
A nowa notka już się tworzy.

niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 2 (cd.2)

 
    Kiedy wytrącona broń z brzękiem wylądowała na posadzce, dziewczyna z furią rzuciła się na Doriana. Chciała się na nim odegrać za wszystko, co ją spotkało po jego ucieczce. Pełna żalu trafiła go pięścią w nos i nie czekając, aż przeciwnik coś zrobi, z całej siły przywaliła mu kolanem w brzuch. Rozległ się głuchy odgłos ciała uderzającego o ziemię.

    Nastała cisza.
    Iris pochyliła się nad leżącym i postawiła but tuż nad jego mostkiem. Z całej jej postawy promieniowała radość ze zwycięstwa. Przecież w jakiś sposób musiała odreagować ostatnie tygodnie, a pojedynek był na to najlepszym sposobem. Wiedziała, że skoro skończyła już siedemnaście lat, mogłaby znaleźć się w więzieniu za atak z zaskoczenia, jednak nie specjalnie się tym przejmowała.
    Nikt nie interweniował, gdy wyciągnęła sztylet i zrobiła ruch, jakby chciała zabić pokonanego. Przecięła powietrze tuż nad jego tętnicą, a po chwili zabrała nogę i spokojnie wróciła na swoje miejsce obok mistrzyni. Wszyscy w zdumieniu przyglądali się chłopakowi, który jęknął i zaczął się podnosić.
-Należało mi się -przyznał głośno.
-Rzeczywiście -przytaknęła Fragoria. -Wróćcie do swoich zadań -zakomenderowała patrząc na stojących w szeregu. -A ty, Mistino, wyznacz kolejnego wartownika i podejdź tutaj. Chłopak idzie z nami.    Polecenia kobiety zostały natychmiast wykonane. Przy drzwiach stanął Celebes. Cała piątka, to znaczy Fragoria, Silan, Iris, Dorian i Mistina udali się w stronę jednej z nisz w ścianie. Wspięli się po drabinie i znaleźli w dość dużym pokoju. Prawdopodobnie była to kwatera główna dwójki nauczycieli siedemnastolatki. Nie było tu łóżka, stały natomiast dwa biurka i kilka regałów z książkami i dokumentami. Tuż obok jednego z nich znajdował się pięknie rzeźbiony kufer zamknięty na zasuwę. Poza tym w środku nie było prawie żadnego innego mebla, a cały wystrój sprawiał wrażenie dość spartańskiego.
-Usiądźcie -polecił mistrz magii i wskazał niewielką, skórzaną kanapę. -Widzę, że bardzo się za sobą stęskniliście. Tak bardzo, że musieliście się pobić. I to przy wszystkich.
-Wybacz mistrzu, ale nie mogłam się powstrzymać. Cała rodzina szuka go już od dobrych paru tygodni, a on najspokojniej mieszka sobie kilka ulic dalej...
-Przepraszam, a co miałem zrobić? Z tego, co wiem, ani ty, ani ja nie byliśmy zachwyceni pomysłem naszego ślubu-
-Co nie znaczyło, że zaraz miałeś uciekać z domu. Oczywiście o mnie już nie pomyślałeś. Nie, bo po co martwić się kuzynką -niedoszłą żoną... Niech sobie siedzi w domu, niech się męczy z innymi kandydatami, ja mam problem z głowy... Tak sobie myślałeś, co nie?! Nie zaprzeczaj!
-Wcale tak nie myślałem-
-Wybacz, że znowu ci przerwę, ale gdybyś tak nie myślał to-
-To co? Wziąłbym cię ze sobą? Raczej nie. Wtedy wyglądałoby to na ucieczkę dwojga zakochanych-
-A ty we wszystkim znajdziesz problem.
-No to powiedz mi, co według ciebie innego powinienem był zrobić?
    Iris nie odpowiedziała. Łatwo jej było wyrzucać błędy Dorianowi, jednak sama nie potrafiła znaleźć innego, choć trochę lepszego rozwiązania.

"Jesteś tchórzem. Zwykłym tchórzem..." - pomyślała jedynie.

-No widzisz -powiedziała Fragoria. -Nie mieliście zbyt dużego wyboru. Chociaż szczerze mówiąc Dorian nie musiał uciekać, lepiej by było dla was obojga, gdyby uciekła tylko Iris.... A to dlatego, że tobie, mój drogi, nikt na siłę żony wcisnąć nie może, że tak powiem. Natomiast jeśli chodzi o córkę bogatej rodziny, to jest ona idealną inwestycją dla każdych rodziców, więc jeśli straci się jeden narzeczony, zaraz poszukuje się następnego. Często nie trzeba ich nawet szukać, bo sami walą drzwiami i oknami -dodała, widząc pytającą minę chłopaka. -Ale może na razie porzućmy ten temat. Porozmawiacie sobie jutro, kiedy Iris będzie już przyzwyczajona do tego miejsca.
-Mistino czy mogłabyś przygotować nam herbatę? Mamy mało czasu, a kilka ważnych spraw do omówienia -poprosił Silan.
-Oczywiście mistrzu -odparła kobieta i już po chwili schodziła po drabinie na dół.
-Macie tu herbatę? Skąd? -zdziwiła się siedemnastolatka.
-Jedna z naszych grup przywiozła cały worek herbaty z podróży w odległe okolice -odpowiedziała mistrzyni.
-Grup?
-Zaraz wszystko zrozumiesz, ale najpierw napijemy się czegoś.
Parę minut później pojawiła się Mistina niosąca miskę pełną suszonych listków herbaty i wiadro gorącej wody. Iris nie potrafiła zrozumieć jak kobieta wspięła się z tym wszystkim po drabinie i spytała o to.
-Miesiące wprawy -uśmiechnęła się zapytana i rozpoczęła ceremonię parzenia herbaty, której nauczyli ją ludzie z odległego kraju.


niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 2 (cd.)


 Drzwi natychmiast się otworzyły. Stała za nimi Fragoria, która nie wyglądała na obudzoną ani zdziwioną przybyciem uczennicy. Miała na sobie normalne ubranie, jakby właśnie wróciła  z treningu. A może właśnie tak było?...
-Przyszłaś -to było jedyne, co powiedziała.
    Gestem zaprosiła uczennicę do środka. Poprowadziła ją do komnaty, w której zwykle przyjmowała gości i kazała jej zająć miejsce przy stole. Sama poszła do kuchni i przyniosła dzbanek z parującą czekoladą oraz talerz pełen ciastek. Po chwili postawiła przed sobą i Iris dwie filiżanki, i nalała do nich naparu.
-Widzę, że spodziewała się mnie pani -uśmiechnęła się dziewczyna.
-Po tym, jak zapoznałam się z twoim najnowszym kandydatem na męża, byłam pewna, że się tu zjawisz -rzuciła kobieta. -Do wschodu słońca możesz jeszcze zmienić zdanie i wrócić do domu.
-Nie, już tam nie wrócę, nie mam powodu. Uważam, że po tym całym zamieszaniu głupotą byłoby się wycofać.
-No dobrze. Szanuję i popieram twoją decyzję, a teraz posłuchaj. Nie mogę cię chować u siebie, ponieważ mój dom będzie jednym z pierwszych miejsc, w których będziesz poszukiwana.
-W takim razie co się ze mną stanie?
-Zaraz zaprowadzę cię w miejsce, które od tej pory będzie twoim domem. Czeka cię tam duża niespodzianka.

-Niespodzianka?
-Nie wiem czy miła, ale zawsze.
    Kilkanaście minut później Fragoria prowadziła dziewczynę korytarzem szerokości mniej więcej jednego potężnego mężczyzny. W ręce niosła pochodnię, która rzucała blask na stare kamienne ściany, po których spływała woda. Podłoże było obrośnięte wszelkiego rodzaju porostami, które tworzyły miękki dywan tłumiący kroki. Towarzyszki nie odzywały się. Po jakimś czasie, kiedy Iris zaczynała odczuwać znużenie drogą, w oddali zamajaczyło delikatne światło. Kiedy zbliżyły się w jego stronę, zobaczyły przymknięte drzwi; przez szparę sączył się jasnożółty blask jakby płonącego ogniska.

     Weszły do środka. Siedemnastolatka stanęła jak wryta. Znalazły się w ogromnej sali z dość niskim sufitem. W każdej ścianie wykute były nisze, w których znajdowały się łóżka, biurka, niewielkie biblioteczki i kufry. Wokół krzątali się ludzie; były tu zarówno kobiety jak i mężczyźni, jednak przedstawicielek płci pięknej było pięć razy mniej. Każda z nich komenderowała jakąś grupką mężczyzn. Niektórzy pracowali przy ognisku i szykowali posiłek, inni zajmowali się czyszczeniem broni, jeszcze inni prali i cerowali ubrania. Gdy zauważyli starszą z przybyłych, natychmiast ustawili się w szeregu i skłonili przed nią.
     Tylko jeden mieszkaniec podziemnej jaskini nie ustawił się w rzędzie. W spokoju stał nieopodal drzwi wejściowych i gryzł trzymane w ręce jabłko. Wyglądał, jakby stał na warcie od wielu godzin i już był tym znudzony. Iris wiedziała, że skądś zna ten niedbały sposób bycia, jednak po dniu pełnym wrażeń nie potrafiła uchwycić myśli snujących się jej w głowie. Chłopak wyglądał znajomo, był wysoki i szczupły, miał ciemne rozwichrzone włosy, a z jego postawy biła pewność siebie.
-Dorianie, ty imbecylu, ile razy mam ci powtarzać, żebyś chociaż się skłonił! To, że stoisz na warcie, nie zwalnia cię od szacunku do przełożonych! -krzyknęła kobieta stojąca w szeregu pierwsza od lewej.
-Uspokój się Mistino, doskonale wiem, co powinienem zrobić -odparł wesołym głosem. -Witaj Fragorio i witaj Iris -
    Nie zdążył dokończyć tego, co chciał powiedzieć, ponieważ niespodziewanie przy jego szyi znalazł się sztylet. To siedemnastolatka jednym susem znalazła się przy nim. Kiedy usłyszała jego imię, od razu coś przeskoczyło w jej umyśle i wiedziała kim jest ten niedbale zachowujący się chłopak.
-Dorianie, synu Gilberta, zaraz zginiesz z moich rąk -wysyczała dziewczyna i odsunęła się od chłopaka.
     Błyskawicznie podniosła miecz leżący nieopodal i przerzuciła go z jednej dłoni do drugiej. Zamachnęła się i sprawdziła, czy jest dobrze wyważony, po czym wykonała wzorowy wypad w stronę kuzyna. Ostrze minimalnie minęło jego głowę.
-Stójcie! Gormar, Celebes, powstrzymajcie ich! -rozkazała kobieta poprzednio nazwana przez wartownika Mistiną.
     Mężczyźni wyszli przez szereg i już mięli wykonać polecenie, kiedy powstrzymał ich przeczący gest Silana, który nagle pojawił się w jaskini.
     Iris wyprostowała się i stanęła w niewielkiej odległości od przeciwnika. On również był już przygotowany. Nie chciał walczyć z krewną, ale podejrzewał, że jeśli jej nie pokona, albo przynajmniej nie powstrzyma, zabije go.

"Ona jest wyjątkowo nieprzewidywalna" -pomyślał.

     Walka rozpoczęła się. Dziewczyna z lodowatym spokojem wykonywała pchnięcia, raz z prawej, raz z lewej, często niespodziewanie zmieniała trajektorię lotu ostrza. Z początku chłopak tylko zbijał jej ciosy, lecz później wstąpił w niego duch walki. Zamachnął się z lewej z góry, a potem szybko uderzył z lewej, z boku. Przeciętny szermierz nie zdążyłby się zasłonić przed takim atakiem, jednak siedemnastolatka trenowała u najlepszych. Pełna opanowania odskoczyła do tyłu. Była jak w transie -miecz stanowił nie tylko przedłużenie jej ręki, ale i część jej samej. Z idealnym wyczuciem równowagi wylądowała w bezpiecznej odległości i znów wykonała cięcie, równocześnie zbliżając się do kuzyna od lewej strony. W pewnym momencie kopnęła go w piszczel, tak, że nogi się pod nim ugięły. Równocześnie uderzyła płazem swojego miecza o jego ramię.

niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział 2


-Nie, stanowczo nie wyjdę za Scorpiusa! -krzyknęła i tupnęła nogą. -Nie ma mowy, ojcze! Nawet nie chcę o tym słyszeć!
    Był późny wieczór, goście poszli już spać, albo wrócili do siebie, jak Scorpius, który następnego dnia musiał przygotować się do wyprawy na Zachodnie Rubieże. Na parterze została tylko Iris z rodzicami. Jej bracia zajęli się swoim życiem, w końcu byli już dorośli, tak jak ona od tego ranka. Dziewczynie nie podobała się ta cała sytuacja, stąd między nią a ojcem powstał spór. Kiedy kilka godzin wcześniej poszła z Emilio i Chester'em do świątyni, pozostali ustalili warunki, na których miała wyjść za mąż, w dodatku za najgorszego kandydata, jakiego mogli wybrać. Miła nadzieję, że uda jej się jakoś na to wszystko wpłynąć, wierzyła, że zmieni decyzję rodziców, że to jeszcze nie jest pewne, w końcu właśnie o to prosiła bogów, kiedy składała im urodzinową ofiarę... Jednak następne słowa Sidora rozwiały jej marzenia:
-Ale nie mamy innego wyjścia. Już zawarliśmy nader korzystną dla całej rodziny umowę, teraz już się nie wycofam.
-Mamo, proszę cię, czy nie widziałaś jaki on jest nachalny? Nie wytrzymam z nim ani jednego dnia, a co dopiero całego życia!
-Przecież wiesz, że cię kochamy, gdyby był taki okropny jak mówisz, nigdy byśmy nie próbowali cię za niego wydać -zaprzeczyła Amelia.
   Córka popatrzyła na matkę z niedowierzaniem. Do tej pory naprawdę rzadko się zdarzało, aby kobieta nie przyszła jej z pomocą w kłótni przeciwko ojcu.
-Skoro tak uważacie... Dobranoc -mruknęła i zrezygnowana opuściła pomieszczenie. Nie oglądała się za siebie, choć podjęła decyzję. Nie chciała mieć żadnych powodów do żalu.
   Wbiegła po schodach nie piętro, wpadła do swojego pokoju i otworzyła kufer z ubraniami. Wyjęła tylko męskie stroje; wszystkie suknie zostały na dnie. Przebrała się. Przygotowała linę z hakiem, broń, pieniądze oraz niewielką skrzynkę z narzędziami. Później wyjęła kawałek pergaminu i pióro, po czym napisała krótki list, w którym wyjaśniła jedynie, czemu opuszcza dom. Zaadresowała go do rodziców i położyła na toaletce. Po chwili skreśliła jeszcze kilka słów do swojego brata. Przygotowała torbę i spakowała ją. Kiedy była już prawie gotowa, przypomniała sobie o książce, którą dostała od Ruffinia. Zaczęła grzebać w swoim mahoniowym biurku. Znalazła "Czarną Magię dla odważnych", a przy okazji i zioła od Emilia. Szybko wyciągnęła jeszcze sztylet od braci i naszyjnik od Silasa, po czym udała się do jego pokoju i włożyła mu list pod poduszkę. Wiedziała, że chłopak wróci nie wcześniej, niż nad ranem, więc spokojnie zaczęła rozglądać się po jego pokoju, jakby na pożegnanie. Doskonale znała to pomieszczenie, często chowała się w nim przed mamą gdy coś przeskrobała. Uśmiechnęła się do siebie na myśl o tych wspomnieniach, lecz po chwili, gdy pomyślała, że może znów przez dłuższy czas nie zobaczyć brata, uśmiech zgasł, a oczy lekko zaszkliły się jej od łez. Wróciła do siebie i zaczęła zastanawiać się nad wyborem drogi ucieczki.
    Po krótkich rozmyślaniach wybrała najprostszą drogę -okno. Nie podejrzewała, żeby akurat dziś ktokolwiek pilnował drzewa, którego zawsze używała do opuszczania domu nocą. Najpierw spuściła swoje bagaże na trawę i kiedy sama chciała wyjść, usłyszała kroki na korytarzu. Tego się nie spodziewała. Nie chciała tak szybkiego zdemaskowania swojego pomysłu, więc prędko zgasiła świecę i wskoczyła do łóżka. Po chwili drzwi jej pokoju otworzyły się i zbliżyła się do niej Amelia. Lekko pocałowała ją w czoło i szepnęła:
-Nie martw się, jutro jeszcze porozmawiamy. Może uda ci się przekonać ojca...
    Iris nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że tak się nie stanie, bo jutro już jej tu nie będzie. Jednak nie czuła żalu, raczej rozczarowanie, szczególnie, że były to ciągle jej urodziny. Kiedy matka wyszła, dziewczyna ostatni raz spojrzała na swój pokój i wyszła przez okno. Chwyciła najbliższą gałąź i z niej zeskoczyła na kolejną. Po chwili była na dole. Na szczęście jej torby nie zniknęły. Zarzuciła je na ramię i opuściła teren posiadłości. Jednak zanim przeskoczyła przez bramę, rzuciła jedno smutne spojrzenie w stronę stajni, w której stał jej piękny koń. Nawet nie zdążyła mu się przyjrzeć i dowiedzieć czy ma jakieś imię. Obiecała sobie jednak, że wróci po niego tak szybko, jak to będzie możliwe i, że uda się z nim, tam gdzie przyjdzie jej się przenieść...
    Żwawym krokiem przemierzała ciemne ulice, choć musiała kryć się w najgłębszym cieniu. Nie chciała natknąć się na strażników patrolujących miasto. Już kiedyś miała z nimi do czynienia, ale wtedy był z nią Angelo. Było to niedawno, wtedy, kiedy późną nocą wracali z treningu. Najpierw niepostrzeżenie wspięli się na mury obronne i zeszli po drugiej stronie, już na terenie obrzeży stolicy, a później, kiedy zmierzali do domu, drogę zastąpiło im dwóch mężczyzn w mundurach. Koniecznie chcieli wiedzieć gdzie mieszkają i co robią o tej porze poza domem. Byli bardzo natarczywi, jednak jej brat jakoś zdołał ich zbyć. Dziewczyna nie była pewna czy w pojedynkę potrafiłaby powtórzyć jego wyczyn.
     Właśnie mijała bar "Pod Starą Miotłą". Ze środka dobiegł ją głos barda śpiewającego refren znanej ludowej pieśni.

Usłyszałem i od razu pokochałem,
Usłyszałem i od razu pokochałem...


Śpiewak dalej nucił, a Iris starała się nie zwracać na siebie uwagi. Wokół baru był duży tłok i siedemnastolatka wiedziała, że musi przemykać bokiem, bo w tej ciżbie mogłaby spotkać niejednego strażnika. Powoli zbliżała się do wewnętrznych murów, które stanowiły dodatkową ochronę dla pałacu królewskiego. Tuż obok znajdowało się kilka bogatych domów. Ich właściciele byli wysoko postawionymi urzędnikami i doradcami władcy, lecz nie chcieli mieszkać w pałacu, dlatego Lonerin pozwolił im zamieszkać poza kompleksem zamkowym. Wśród willi stała jedna, która była inna od pozostałych. Nie tak duża i bogata, sprawiała wrażenie budowli znajdującej się nie miejscu. To w jej stronę zmierzała. Kiedy w końcu dotarła do celu swojej nocnej podróży, przystanęła przed furtką, skupiła myśli na obrazie właścicielki domu, który miała dobrze wyryty w pamięci i wysłała krótką wiadomość.

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział 1 (cd.4)


***
Echem niósł się odgłos kopyt uderzających o kamienną ulicę.
Grupka jeźdźców wjechała na dziedziniec, a najmłodszy z nich od razu zeskoczył z konia.  Chłopak miał zielone oczy, blond czuprynę i dość łagodne rysy, przez co sprawiał wrażenie sympatycznego i niewinnego, a z całą pewnością taki nie był. Stwarzał wokół siebie barierę, której, jeśli nie było to konieczne, większość ludzi nie śmiała przekroczyć.
Szybko przywitał się z oczekującymi go w bramie gospodarzami i już po chwili rozglądał się po podwórzu, jakby było jego własne.
-Czy on czeka na Iris? -spytał ojca Silas.
-Możliwe, powinna zaraz do niego wyjść. Może pójdź po nią -zaproponował mężczyzna.
Jego syn chyłkiem wszedł do domu. Uspokoił wszystkich zgromadzonych, że Scorpius już przyjechał, po czym szybko pobiegł do kuchni cicho wołając imię siostry. Kiedy ją znalazł, nie zważając na okrzyki matki, wyprowadził dziewczynę z pomieszczenia.
-Zatrzymaj się -warknęła.
-Co się stało? -spytał zdezorientowany.
-Nie widzisz, że mam na sobie fartuch, przecież nie mogę się tak pokazać. Przyniosłabym wstyd całej rodzinie i okryła nas hańbą do piątego pokolenia.
-Nie marudź, tylko ściągaj to i rzuć gdzieś tutaj.
Minutę później, podczas gdy bratanek Lorda Tybalta przyglądał się grządkom kwiatowym, Iris pojawiła się w progu domu. Sidor cicho chrząknął i jak na zawołanie, chłopak podniósł głowę. Zobaczył przyszłą narzeczoną, lekko się uśmiechnął i żwawym krokiem podszedł do niej. Łamiąc tradycję, pocałował ją w oba policzki i dopiero wtedy pozwolił się zaprowadzić do wnętrza budynku. Zaraz za nim wkroczyła jego obstawa.
Minęli kilka komnat, przeszli kilka korytarzy i znaleźli się w salonie, w którym zgromadzili się już wszyscy. Scorpius usiadł obok Iris i nie odstępował jej ani na krok, gdziekolwiek by się nie ruszyła, jakby bał się, że ktoś nagle ją porwie. Dziewczynę bardzo to irytowało, jednak ze względu na rodziców starała się być miła i uprzejma oraz nie pokazywała po sobie, jak bardzo nie podoba jej się cała ta sytuacja. W czasie obiadu chłopak również starał się podawać jej wszystko, na co popatrzyła. Było to męczące nie tylko dla niej, ale i dla pozostałych gości, ponieważ Scorpius ciągle zabierał im potrawy, które akurat chcieli sobie nałożyć. W końcu wszyscy, oprócz niego byli w tak złych nastrojach, że nawet niewielka orkiestra, zaproszona przez Amelię, nie potrafiła rozweselić ich swoim graniem.
-Ruffinio, co możemy zrobić, by to wszystko nie skończyło się kompletną klapą..? -spytał Emilio.
-My nic, ale mam pewien pomysł. Powiedz ojcu, że czas porozmawiać o zasadach, na jakich miałoby zostać zawarte małżeństwo. Ponieważ Iris nie może być przy tych rozmowach, wyślemy ją do świątyni. Proste, nie? -Uśmiechnął się młody mężczyzna.
Jego brat z podziwem spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się.
-Skąd ty to wszystko wiesz?
-Zapamiętaj sobie, wiedza, która mają w sobie książki, jest uniwersalna i może ci się przydać w najmniej oczekiwanym momencie. A teraz już idź powiedzieć ojcu co wymyśliliśmy.
Jednak w tym momencie Sidor, jakby czytając dzieciom w myślach, sam zwrócił się do swojej córki:
-Chyba najwyższa pora, abyś udała się do świątyni, a my w tym czasie przeprowadzimy rozmowy na temat twojej przyszłości.
-Chyba targi -mruknął Silas.
-Co mówiłeś synu?
-Nic, nic chciałem zaproponować, że z nią pójdę.
-Ależ nie możesz, jesteś moim najstarszym synem i najwyższa pora, żebyś sam zobaczył jak to wygląda. Angelo, ty też zostajesz -dodał, widząc podnoszącego się potomka. -Iris oczywiście nie pójdzie sama. Emilio i Chester będą jej towarzyszyli.
-Dobrze ojcze -przytaknęli wymienieni i już po chwili razem z siostrą wolno szli w stronę pięknego budynku umiejscowionego tuż obok zamku.

niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział 1 (cd.3)


-Proszę cię, uspokój się siostrzyczko,  na pewno wpadniemy na jakieś rozwiązanie tej sytuacji. Nie lamentuj, tylko z uśmiechem zejdź za chwilę na dół i powiedz, że już się lepiej czujesz. A kiedy Scorpius przybędzie po prostu bądź dla niego uprzejma –mężczyzna przerwał słysząc jakiś dźwięk zza okna. -Chyba przyjechali pozostali goście –dodał.

   Kilka minut później Iris powoli schodziła po schodach z grymasem na twarzy, który miał być uśmiechem. Próbowała przekonać samą siebie, że ten dzień nie jest taki tragiczny, w końcu są to jej siedemnaste urodziny. Nic ani nikt nie powinien jej psuć tego święta, jednak dziewczyna z doświadczenia wiedziała, że wszystko, co miało być doskonałe zwykle ktoś niechcący niszczył i sprawiał, że całe towarzystwo miało gorszy humor. Tak miało być i tym razem, lecz gdyby o tym wiedziała w tym momencie zawróciłaby i zamknęła się w swoim pokoju. Natomiast jubilatka w błogiej nieświadomości zbliżała się do salonu, w którym zgromadziła się cała jej żyjąca rodzina, prócz Doriana, oczywiście. Jej matka siedziała przy ogromnej lirze i grała jakąś wesołą melodię, która przywodziła na myśl szczęśliwe chwile z dzieciństwa, spędzone wraz ze starszymi braćmi na pływaniu w stawie za murami miasta czy w ogrodzie, na zabawie w wojowników ratujących swoją ojczyznę. Dobrze pamiętała tamte czasy. To było jeszcze za nim Silas i Angelo zaczęli naukę u Fragorii i Silana. Mięli oni wtedy mniej więcej tyle lat, co ona teraz. Pod opiekę tej dwójki już wcześniej trafili Chester i Ruffinio, lecz kiedy małej Iris zabrakło najstarszych braci do zabawy i jej jedynym towarzyszem został Emilio, jej dzieciństwo przestało być już takie ciekawe. Na szczęście niedługo później najmłodsze dzieci Sidora również zostały uznane za na tyle duże, by móc się uczyć. Dziewczynę długo nurtował fakt, jak to się stało, że w ogóle jej rodzice powierzyli swoje pociechy obcym ludziom. Wiedziała, że nigdy nie byli oni osobami ufnymi i najchętniej obracali się w kręgu rodzinnym. Ze swoim pytaniem pewnego słonecznego dnia udała się do ojca, który wszystko jej wytłumaczył. Dowiedziała się, że ostatnią wolą jej babci, matki Sidora było, by jej wnuki zostały oddane na wychowanie do Fragorii i jej przyjaciela. Margaret nigdy nie wytłumaczyła, dlaczego takie było jej ostatnie życzenie, a jej wnuczka nigdy nie miała okazji jej o to spytać, ponieważ kiedy kobieta umierała miała ona zaledwie pięć lat.
Już na samym początku Iris polubiła swoich mistrzów. Byli to dość młodzi ludzie, których przeszłość chyba nikomu nie była dobrze znana. Sami zainteresowani niechętnie opowiadali o tym, kiedy i gdzie posiedli swoją wszechstronną wiedzę. Znali się na wielu dziedzinach i chętnie przekazywali swoją wiedzę dzieciom Kupca. Zaczynając od historii i geografii ich kraju, wraz z całym kontynentem, przez czytanie, pisanie oraz zielarstwo, na podstawach magii, uzdrawiania i walki, kończąc.
-A oto i nasza piękna Iris -niski, męski głos przerwał rozmyślania dziewczyny. Na spotkanie wyszedł jej wuj Florian, nieżonaty urzędnik pracujący kilka miast dalej z ręki króla Lonerina. -Gdzie się podziewałaś i czemu nas nie powitałaś, kiedy przyjechaliśmy? -spytał z lekką przyganą.
-Przykro mi wuju, chwilę przed waszym przybyciem źle się poczułam i musiałam się położyć. Witaj Elizo, miło cię widzieć, Arturze -przywitała się z ciotką i bratem ojca, którzy kazali jej mówić do siebie po imieniu.
-Ale urosłaś, moja droga. Nie minęło wiele czasu od kiedy ostatnio się widzieliśmy, a ty już jesteś wzrostu Elizy -uśmiechnął się mężczyzna.
   Po tej wymianie zdań nastąpiły liczne uściski i pocałunki oraz życzenia. Trójka nowo przybyłych razem z jubilatką wyszła na zewnątrz. Razem zbliżyli się do niewielkiego baraku na tyłach ogromnego ogrodu. Weszli do środka. Było bardzo ciemno, ponieważ budynek nie miał okien; jedyne światło wpadało przez drzwi wejściowe. Pachniało mieszaniną drewna, siana i... czegoś jeszcze.

-Czy to... czy to... czy to koń...? -nieśmiało spytała Iris, pełna nadziei.
-Tak -przytaknął Florian i podprowadził do niej pięknego konia o czarnym umaszczeniu i pięknej, długiej grzywie. Razem wyszli na zewnątrz.
    Dziewczyna nawet nie miała czasu przyjrzeć się zwierzęciu, bo nagle od strony bramy dobiegł ją głos służącego:
-Nadjeżdża, nadjeżdża! Będzie tu za kilka minut! Już wyruszył!
    Wszyscy szybko odprowadzili konia do stajni, jubilatka zdąż
yła jedynie pogłaskać go po pysku, przez myśl przemknęło jej pytanie o imię, lecz szybko się rozpłynęło, kiedy zobaczyła stojącą w drzwiach matkę. Razem usadziły krewnych w salonie, a same poszły dopilnować ostatnich kuchennych przygotowań. Sidor z najstarszym synem stali przed domem w oczekiwaniu na gościa, a młodsi bracia pomagali kobietom i służbie.



   Scorpius powoli przypasał swój miecz. Nie spieszył się, bo wiedział, że bez względu na to, o której zjawi się w domu Kupca, będzie tam mile widziany.
-Wuju! -krzyknął w stronę otwartych drzwi. -Jadę! Biorę ze sobą czwórkę ludzi. Wrócę wieczorem.
-Dobrze, jedź -odparł mężczyzna. -I jeżeli spotkasz Gajusza, przyślij go do mnie.
-Oczywiście wuju, a co się stało?
-Nic specjalnego... Drugi Korpus znów potrzebuje dostawy broni. Ja nie wiem co oni robią z tymi mieczami, las ścinają czy co?...
-Nie wuju, na pewno nie -uśmiechnął się Scorpius. -Jeżeli dobrze pamiętam, Drugi Korpus stacjonuje na Zachodnich Rubieżach u stóp gór, czyż nie?

-Tak, ale co to ma do tego? Dowódca Drugiego Korpusu jest mistrzem w zużywaniu mieczy. Ich roczny przydział kończy się po kwartale! W głowie mi się to nie mieści... -zdenerwowany mężczyzna wyłonił się ze swojego gabinetu i potrząsnął głową z dezaprobatą.
-Nie martw się, wuju, ta okolica jest bardzo niebezpieczna, może nasi żołnierze ciągle muszą się wdawać w jakieś potyczki z dzikimi mieszkańcami gór?... Obiecuję ci, że kiedy załatwię swoje sprawy w domu Kupca, wrócę do domu, a później wyruszę w drogę, aby sprawdzić, co się tam dzieje.
-Jeżeli król dostanie kolejny taki raport to źle może być ze mną i z tobą...Dlatego liczę na ciebie, Scorpiusie! Wracaj szybko i z dobrymi nowinami, pojutrze z samego ranka wyruszysz wraz z eskortą na Zachodnie Rubieże. Zobaczymy, czy nadajesz się na mojego następcę -uśmiechnął się.
    Po chwili Scorpius i jego czterej towarzysze dostojnie jechali przez miasto. Oczywiście nie było potrzeby, aby brali konie, bo od domu Kupca dzieliło ich zaledwie pięć uliczek, jednak możliwość pokazania swojego majestatu, była tak kusząca, że krewny Lorda Tybalta nie mógł się jej oprzeć. Perspektywa anonimowej podróży przerażała go bardziej, niż hordy trolli mieszkających w górach czy cała armia sąsiedniego państwa,  ponieważ był odważnym, lecz bardzo dumnym młodzieńcem. Zapewne odziedziczył te cechy po matce, która umarła zaraz po jego narodzinach. Kobieta pochodziła z bardzo starej i szanowanej rodziny, dlatego już od dzieciństwa wychowywana była jako jedyna dziedziczka fortuny, a cechą charakterystyczną członków jej rodu była wyniosłość. Natomiast jej mąż był bardzo spokojnym, opanowanym i bohaterskim człowiekiem. Pochodził z drugiego, równie starego i podziwianego rodu. Zginął na służbie, w niewyjaśnionych okolicznościach, w okolicach Zachodnich Rubieży, na kontroli, kiedy Scorpius miał siedem lat. Chłopak przeszedł pod opiekę Lorda Tybalta, który jako starszy brat zmarłego przejął obowiązki Głównodowodzącego Armią Królewską.

sobota, 27 października 2012

Rozdział 1 (cd.2)


-Witaj siostro, dawno żeśmy się nie widziały!
-Nie przesadzaj, Amando. Od naszego ostatniego spotkania minęły dwa tygodnie -sprostowała Amelia. -Miło mi Cię widzieć, szwagrze -uprzejmie zwróciła się do Gilberta.

-Ja również jestem zaszczycony tym spotkaniem -odparł mężczyzna i skłonił się przed swoją rozmówczynią.
-Może wejdziemy do domu -nieśmiało wtrąciła swoją propozycję Iris. -Nie jest zbyt ładnie, jak na stanie na dworze.
-Masz rację córeczko. Dzisiejsza pogoda nie sprzyja zdrowiu -przytaknęła. -Proszę, chodźcie za mną -zwróciła się do siostry i jej męża.
  Wszyscy zebrali się w salonie. Nastąpiły długie powitania, przeplatane pytaniami o samopoczucie i zdrowie lub powodzenie w interesach. Po chwili służba otworzyła drzwi jadalni i cała rodzina zasiadła przy uroczystym śniadaniu. Na stole znalazło się wiele potraw, którymi nie pogardziłby sam król Lonerin. Oprócz mięs przyrządzonych na różne sposoby, podano także tradycyjnie wypiekany chleb, sałatki warzywne oraz niezliczone misy z owocami. Głównym trunkiem było wino, źródlana woda oraz napar zwany herbatą, który Silas przywiózł ze swojej ostatniej podróży do odległych krain kontynentu.
  Rozmowy, które toczyły się w trakcie posiłku dotyczyły głównie przyszłości córki Sidora. Dziewczyna powoli zaczynała mieć tego dość, o czym dobitnie świadczyła jej mina. Angelo kilkakrotnie próbował poprawić dziewczynie nastrój opowiadając jej śmieszne anegdoty, które poprzedniego dnia usłyszał w mieście, jednak uśmiech jego siostry bardzo szybko znikał z jej twarzy. Na szczęście, w momencie, kiedy Iris miała wielką ochotę wstać i wyjść, zaistniał zupełnie inny temat.
-Wuju czy są jakieś wieści od Doriana? -spytał Ruffinio i mrugnął okiem w stronę rodzeństwa.
-Niestety nie -westchnął mężczyzna, przerywając swój wywód na temat potencjalnej wielkości posagu siostrzenicy żony. -Nie wiemy, co się z nim stało. Kiedy zniknął znaleźliśmy jedynie krótki list, leżący na jego łóżku.
-Nie wiedzieliśmy o tym liście; Amando czemu mi o nim nie wspomniałaś? -z wyrzutem spytała pani domu.
-Kiedy o tym rozmawiałyśmy, jeszcze nie wiedziałam, że nasz syn zostawił nam jakąkolwiek wiadomość. Znaleźliśmy ją później, kiedy wraz ze służbą przeszukiwaliśmy dom, żeby się upewnić, że Dorian nigdzie się nie schował, wiesz przecież, on miewał czasem dziwne pomysły... -zaszlochała kobieta.
  Amelia krzywo spojrzała na syna, który rozpoczął temat zaginionego chłopaka. Bezgłośnie wyszeptała: "Prosiłam was o coś", na co syn odpowiedział jej spojrzeniem rzuconym w stronę siostry. Kobieta popatrzyła na córkę i wszystko zrozumiała. Wiedziała przecież, że nie patrzyła ona przychylnie na żadnego z przedstawianych jej kandydatów na męża, włącznie z własnym kuzynem. Jednak żona Sidora nie potrafiła tego zrozumieć. Nie pamiętała już, że w młodości zachowywała się tak samo wobec własnych rodziców i narzeczonego.
-Proszę, może przejdziemy do salonu, za jakiś czas powinien dojechać Florian oraz Eliza i Artur -powiedział Sidor. -Zapomniałbym o jednej z ważniejszych osób dzisiejszego dnia -dodał po chwili. -Spodziewamy się tu jeszcze dziś ujrzeć jednego z krewnych Lorda Tybalta, Głównodowodzącego Armią Królewską, a mianowicie jego bratanka Scorpiusa, który raczył zaszczycić naszą piękną Iris swoimi względami.
  Przez komnatę przeszły głosy podniecenia. Żaden członek rodziny, włącznie z obiektem westchnień młodego lorda, o tym nie wiedział. Kobiety zaczęły rozprawiać na temat wszystkich przymiotów chłopaka, a mężczyźni wymieniać korzyści, które mogłyby płynąć z tego związku dla ich interesów. Nikt, prócz najstarszego brata Iris nie zwracał na nią uwagi.
-Jeszcze tylko jego mi tu brakowało -westchnęła dziewczyna i osunęła się na ziemię. Oczywiście nie zemdlała naprawdę, doszła jedynie do wniosku, że to najlepszy sposób na opuszczenie własnej imprezy urodzinowej.
Obydwie kobiety podniosły lament, który natychmiast został uciszony przez Silasa, który wypowiedział tylko jedno zdanie:
-Zemdlała z wrażenia -po czym wziął siostrę na ręce i zaniósł do jej pokoju. Kiedy znaleźli się w pomieszczeniu sami, postawił ją na ziemi i rzucił -Doskonały sposób na opuszczanie niewygodnych spotkań. Szkoda, że ja nie mogę go używać.
-Bardzo zabawne, braciszku -odparła.
-Rozumiem, że nie wiedziałaś o zainteresowaniu twoją osobą ze strony młodego Scorpiusa?
-A skąd miałam wiedzieć!? Tylko jego przystojnej gęby mi tu brakowało!  Żeby takie coś... i to w moje urodziny!
-Spokojnie, świat się nie wali-
-Twój nie!